"Carskie Grodno"
pocztówki ze zbiorów Feliksa Woroszylskiego
z Hamburga
19.05.05 - 10.06.2005
Od Autora:
Urodziłem się 29.10 1949 w Szczecinie. Dzieciństwo w Łodzi, a od siódmego roku życia Warszawa z 3-letnią przerwą na Gdańsk (studia). Właściwie zawsze pociągały mnie (i do dziś pociągają) nauki humanistyczne (historia, literatura, języki, szeroko pojęta sztuka).
Cezurą był rok 1968 kiedy to nagle znalazłem się w otoczeniu bezrobotnych humanistów, co zdecydowało ze wybrałem studia medyczne, aby zdobyć tzw. pewny zawód. Na szczęście okazało się, że medycyna, a szczególnie jej niektóre fragmenty bardzo mi odpowiadają i od 1977 jestem lekarzem, kardioanestezjologiem.
W listopadzie 1981 przyjechałem na chwile do Niemiec i tak już zostało. Najpierw Uniwersytet w Berlinie Zachodnim, a po kilku latach Deutsches Herzzentrum tamże. Zniechęcony "produkcją" zdrowia w szpitalukolosie (3000 operacji serca rocznie) przeniosłem się w 1991 do Hamburga, do malej kliniki kardiochirurgicznej, gdzie od tego czasu prowadzę niewielki oddział anestezjologii i intensywnej terapii.
W międzyczasie (już 20 lat temu, Boże jak ten czas leci) wspaniała niemiecka żona, która nauczyła się pić pod śledzika i konsumować razem ze mną wspaniałości polskiej kuchni. Nie mówiąc o tym że wytrzymuje moje nostalgiczne chandry oraz egzotycznych znajomych i przyjaciół, którzy często tylko "swój język mają".
Grodno.
Było zawsze tajemnicze bo urodzony tam ojciec (także dziadek i pradziadek) skrzywiony wojennymi przeżyciami bardzo rzadko wspominał miasto swego dzieciństwa i dosyć szybko ucinał rozmowy na ten temat.
Tym gwałtowniej po jego śmierci (1996) zacząłem interesować się tym miastem, jego historią, ludźmi...
Od tej pory systematycznie jeźdżę nad Niemen, a jednym z rezultatów mojej grodzieńskiej pasji jest wlaśnie ta kolekcja.
Poniżej jeszcze tekst Tomasza Wiśniewskiego
Grodno jak kasza gryczana.
Nie pamiętam jak to się zaczęło. Jak na siebie wpadliśmy.
Takie epizody ulatują z mojej głowy. Gdybym miał jednak dokonać przeglądu interesujących ludzi, których poznałem w ostatnim ćwierćwieczu to... zaskoczę was niechybnie, połowa z nich okazała się być - podobnie jak ja - kolekcjonerami starych pocztówek.
Już nie pamiętam czy Felka Woroszylskiego do tego zbieractwa zaciągnąłem, czy już coś sam tam zbierał.
Mam jednak z pewnością tę frajdę, że w dziele gromadzenia zbiorów porządnie go przeszkoliłem. No a dziś... to od niego mógłbym pobierać lekcje.
Warto przypomnieć, że to Felek w rzeczy samej - jest znalazcą - nazwy dla Stowarzyszenia Szukamy Polski, które przed 3 laty założyliśmy.
Łączy mnie z Felkiem wiele. Zauroczenie wschodem, ale tym nieodległym, tym za miedzą. Felkowi mocniej puka serce gdy słyszy tę bajecznie melodyjną nazwę Grodno. Może troszkę twardą, ale i delikatną.
Nieco chłodną i równocześnie pełną ciepła. Słoną i słodką. Po prostu idealną. Tak jak uwielbiana przez nas kasza gryczana. Felek podobnie jak każdy urodzony w Grodnie zachował w sobie to przyciąganie do potraw prostych, i pełnych smaków.
To bogactwo wschodu, dawnych kresów odnajdujemy dziś pospołu w wielu codziennych obserwacjach. Felek - wiem to na pewno - sypia ze swoim Grodnem, próbuje je odnajdywać w Hamburgu, ukształtowaniu odwiedzanych podczas podróży miast. Nie ma co się dziwować.
W Grodnie przez setki lat Woroszylscy rodzili się, uczyli, pracowali, żenili i umierali. Stara to familia i wielce zasłużona dla grodu nad Niemnem. Podobnie jak i miasto wycierpieli prawdziwe katusze. Ale Felek pamięta te dobre rzeczy, nosi w sobie ciepłe wspominki, Grodno mu pachnie smakowicie, jak kasza gryczana z dzieciństwa.
Gromadzi książki, mapy, dokumenty; pieczołowicie zbiera najdrobniejsze grodzieńskie drobiny, z każdego stołu zgarnie każdy grodzieński okruch. A do Grodna co rusz musi się wybrać, jak po życiodajną porcję tlenu, którego nigdzie się nie kupi.
Znają go kolekcjonerzy pocztówek na całym świecie. Licytują pocztówki na aukcjach z wiarą, może Felek tę pozycję już ma? I odstąpi.
Nie zaśnie jeżeli nie przejrzy co wieczór swojego Grodna, map, sztychów, rycin, no i rzecz jasna pocztówek. A tych było nieprzebrane bogactwo. A każda to krótka dla niecierpliwego i długa dla wytrwałego opowieść o tym mieście. Ileż godzin można dywagować na temat choćby mostów grodzieńskich: drewniany, pontonowy, zniesiony przez krę, prowizoryczny na barkach, żelazny, ze sterczącymi kikutami wysadzony w powietrze, odbudowany, oryglowany tralkami itd.
Na pocztówkach jak na filmie dokumentalnym można obserwować złowrogie zbliżanie się Niemna do Kołoży, renowację kościoła farnego, eksplozję zieleni w parku miejskim. Na prezentowanych dwóch setkach kartek z czasów carskich jawi nam się Grodno sielskie i anielskie. Strzelające wieżami swych świątyń, dumne i piękne miasto. Piękne panie z parasolkami, piękni panowie w słomkowych kapeluszach. Zdawałoby się, że ten obraz nigdy nie przeminie.
Jakie piękne to miasto... a przecież zostało tak okrutnie okaleczone przez ostatnią wojnę. Wymordowano społeczność żydowską, skurczyła się wspólnota katolicka. Tylko w kadrze starej pocztówki odnajdziemy kościół karmelitów, drewnianą bóżnicę, czy też w zbrodniczy sposób zburzoną przez Chruszczowa farę witoldową.
Tomasz Wiśniewski

Powrót na okładkę