"Na odległość poezji"


- performance i wystawa: Andrzej Kamiński (malarstwo), Robert Bojarski (poezja)












Mała interpretacja

Ten obraz dostałem od przyjaciela
Doskonała kreska przybrała kobiecą postać
Muzyka płynie po moim pokoju
A ja z nią żegluję ku przestworzom
Odchodzę ze świata mroku ku świetlistym schodom
By się po nich wspiąć na górę bez stoków
Czasem sam pojadę w daleką podróż by podkradać światy
Nieznanych mi osób
Dobrze słońce praży, a gniew w duszy zastygł -- jak wosk na
Spodeczku, co jest fundamentem świeczki jaśniepani
Daje światło w nocy, jest symbolem wiedzy
A tam daleko nie ma świateł
Wygasły o zmroku
Zrobię więc ognisko
Jak wódz ludzi, co kłamstwa nie znają

Będę tańczył wściekle, aż opadnę z sił
Księżyc chandrą zionie bo jej natężenie jest iście diabelskie
I w pasję przechodzi

Dzień i noc --- wielki tort---kakaowo---śmietankowy

Zjadam go co rana mój żywot mój nie słodki

Ale najważniejsze. Ten obraz dostałem od przyjaciela
doskonała kreska ...


Kładziem swoje szczątki
na drodze kamiennej
zieleń traw wyblakła
sen mara okrutna
serce zatopione
w krwi jak kruk tak czarnej
żółte morza brzegi
białe statku żagle
strach przycupnął w rogu
i wciąż terror sieje
Godność jest odarta
wichrem wszędy wieje
ręce na twarz kładę
i zakrywam oczy
Noc jak wielki motyl
ta przebrzydła dama
kusi ramionami
co białe jak kreda
lecz dzionek nastaje
mgła w mieście opadła
domy i tramwaje
dotykają słońca
pantografy błyszczą
anteny bloków w słońcu pażdziernikowym
skrzą się ulica tętni kamienica ziewa
chleba mleka kakao nam trzeba
by uczcić sobotę
Znów powędrujemy ku nieznanym barwom
co to po raz pierwszy w źrenicy się zrodzą
i będziemy marzyć o nieznanych światach
co to w bajkach tylko
Przestrzeń czas i prędkość
krzyżują się
w szparze żaluzyjnej promieniem
oddechy parę wydają
bo to pierwsze mrozy przecie
Gadatliwe ziewy tłumu jarmarczne
ciągle zaganiani w jesień
umieramy
jedni wiosną drudzy latem trzeci zimą
życia
a Alicja ~ Weronika
co się nam pojawia przy porannym myciu
na drugą stronę lustra nas porywa
czy to błysk jak bogactwo jest słodyczy
czy może
ciemną stroną jest księżyca
............ nie wiem................


Kusi mnie
chęć odpłynięcia
tą łódką odrapaną
przez Styks.
kuszą mnie też
twoje usta - piękne jak
rajski motyl.
Kusi mnie skok,
w nieznane, by przerwać
jaźń, a jeszcze bardziej
twe włosy rozwiane
pachnące majowym lasem.
Więc w kropce
jestem, na rozdrożu
rozerwany,
Na granicy
między światłem,
a cieniem przez
strach
przygwożdżony i
pięknem rozkochany.
Stoję samotny
dwóm bogom
bijąc pokłony.

l. XI. l998 r.
Wszystkich Świętych.


Wyszedłem z domu
by nigdy nie zobaczyć
tego miasta na nowo.
Chcę się uwolnić wyparować.
Snują się duchy praojców po polach
Swiatowid mrugnął okiem.
Zapalam papierosa.
Swiatełko domu baby - jagi.
W innych dzielnicach mrok
samotnych uderzeń serca.
W innych miastach otchłań
między krawężnikami.
Tak mało sił by uwierzyć w cud
tak nie wiele. Jutro będę kostką
bruku. Już jutro będę papierosem
światełkiem domu baby - jagi.


Biesiada.

Urodziłem się pewnego
Deszczowego lutowego świtu.
Droga życia jak meandry rzeki.
Nie zdobywam świata. Nie.
Ja go smakuję. Jak książę na uczcie.
Z żebrakami wieczerzam.
Czas przymierza. Gra muzyka.
To Bach.
Dwóch się upiło
Fryderyk i Szymon.
Jakieś obrazy, światła, zapachy, barwy.
Na Boga. Tyle wrażeń.
Kręci mi się w głowie.
Beatrycze gra na flecie piekło pognębiająe.
A Madonna w niebiesiech zerka do mnie.
Matczynym uśmiechem.
I tak trwa uczta Wenecka.
Maskarada - każdy gra siebie.
Przyjaciół biesiada.


Widzę postać Co patrzy z daleka
W jednej ręce gałąź
A w drugiej klepsydra
Poza miejscem
Ponad czasem
Kaptur broda
Pielgrzym
Nad sadzawką siedzi
Karmi ptaki
Duma
W głowie cały świat
W miłości
Ale myśli jego walczą
Czy było warto - na drzewie umierać
Odleciał ptak










powrót
Powrót na okładkę