Sfery magiczne fotografii czyli nasza mała nieśmiertelność.

"Przemija postać świata..."
A tym bardziej postać nasza. Rośniemy, zmieniamy się, a w końcu umieramy. Umiera też jakiś czas później i pamięć o nas. My, prostaczkowie, nie możemy obecnie liczyć na więcej niż jedno, dwa pokolenia pamięci. Pamięci coraz bardziej zredukowanej i szczątkowej. A potem? A potem umrzemy do końca.
Jeszcze wiek XIX i początek XX pozwalał przetrwać pamięci dłużej. Rodziny wielopokoleniowe, niewielka migracja przy równocześnie dużym otwarciu świata ( pomimo gorszej komunikacji ), bezpośrednie kontakty w obrębie grup społecznych, zawodowych czy przyjacielskich sprzyjały temu. A jeszcze bardziej - rozwinięta epistolografia (któż teraz pisze długie i piękne listy? - wysyła się maile i SMS-y ) i pamiętnikarstwo.
Tych, co już dawno odeszli można było odnaleźć we wspomnieniach ich bliskich, znajomych i potomków oraz we wspomnieniach spisanych. I czasu i ochoty było więcej na obcowanie z przodkami.
Teraz znacznie bardziej ciekawi nas kolejny odcinek serialu czy też gapienie się na Big Brother. Zastąpią nam rodzinę i znajomych, żyjemy częściowo cudzym życiem.
Właśnie wynalazek telewizji - ogólniedostępnych ruchomych obrazków, które można oglądać siedząc razem, lecz będąc osobno zakończył definitywnie epokę rozmów, wspomnień, a zwłaszcza pamięci.
Ale miało być o fotografii w jej aspekcie magicznym, a nie o jej nieco wulgarnej wnuczce.
W kulturze zwanej europejską, gdzie, dla unieśmiertelnienia się, od wieków wykonywano portrety osób ważnych i bogatych, dzięki czemu mogły one żyć wiecznie dzięki sztuce ( a artyści, zapewniając im chwałę, mogli jeść od czasu do czasu ), powstanie fotografii nie było szokiem.
Było to też jakby malarstwo, jakościowo gorsze, ale, z czasem, dokładniejsze. A przede wszystkim tańsze, dostępne dla klasy średniej.
Pozwalało na uwiecznianie twarzy, postaci w pozie godnej i wystudiowanej. Oprócz słów mamy więc i obraz czyli prawie całość osoby. Dochodzą tu jeszcze rzeczy pozostawione - wybudowany dom, czy choćby zachowany w rupieciach wachlarz lub kotylion z dawno przebrzmiałego balu.
Obraz - fotografia jest jednak najważniejszy. Jest "prawdomówny" Można spojrzeć w oczy, próbować odczytać charakter ( albo, jak kto woli, duszę ). Na tyle prawdziwy, że służy do identyfikacji człowieka.
Stąd właśnie, z tej prawdziwości podobizny, fotografia zaczęła czerpać profity. Każdy szanujący się obywatel ziemski czy mieszczanin mógł przekazać siebie, a dzięki powtarzalności mógł zrobić to wielokrotnie.
Powstała moda na wręczanie zdjęć razem z kartami wizytowymi, a nawet zamiast nich. Najpopularniejszy właśnie format zdjęć nosi nazwę "carte de visite", format większy to "gabinetowy" - służył już tylko rodzinie i bliskim znajomym. Takie zdjęcie stojące na biurku w gabinecie lub w serwantce w salonie zapewniało stałą obecność osoby. Nasi drodzy nieobecni ( chwilowo czy też wieczyście ) mogli być z nami.
Formaty te uwzględniały dziewiętnastowieczne albumy na zdjęcia z wycięciami do wsuwania zdjęcia gabinetowych i wizytowych ( naklejanie zdjęć i niszczenie ich marnym, a zwłaszcza dobrym klejem, bo klej z kasztanów czy mąki zdjęciom nie szkodził zbytnio - to już wiek dwudziesty, wiek bylejakości ), zwykle pięknie wykończone, a szacunek dla fotografii i osób na nich ujętych widoczny był też w oprawach ze skóry, półskórka albo materiałów szlachetnych z metalowymi zdobieniami, zameczkami i narożnikami.
Fotografia to w postaci czystej. Nie mogła ona wystarczyć - zdjęcia zaczęto oprawiać w broszki, pierścionki, tworząc biżuterię fotograficzną, zdjęcia bliskich noszono w medalionach na szyi, jak dawniej miniatury malarskie, zdjęciami ozdabiano wazony, zastawę stołową, a nawet zegary ścienne co wprowadzało dodatkowy czynnik przemijania czasu zewnętrznego do niezmienności konterfektów.
Fotografie opanowały też sferę funebralną - nie mówię tu o zdjęciach pośmiertnych, ale o fotografiach nagrobnych na porcelanie i metalu, osadzanych w pomnikach cmentarnych, zdarzało się nawet, że wykonywano urny na prochy zmarłych z ich zdjęciami, przechowując je w domu na dość widocznym miejscu.
Wszystko to służyło przedłużeniu życia poza życie, pamięci poza pamięć.
W niektórych wierzeniach dusza żyje tak długo, jak długo ją ktoś wspomina. Stąd wyliczanie przodków np. w pieśniach ludów Oceanii i nie tylko, a w naszym kręgu kulturowo - religijnym pozostałością pewną są "dziady" i "zaduszki', oswojone i zasymilowane z czasów jeszcze pogańskich.
Fotografia bardzo pomaga w tym naszej podświadomości czy też przedświadomości.
Teraz, w wieku XXI, zużywamy kilometry taśmy fotograficznej ( filmowej, wideo, bajtów pamięci ), a na pewien mistycyzm brakuje już czasu, na zastanowienie się, na wspomnienie. Zdjęcia nie są już, jak dawniej, czymś specjalnym, odświętnym. Nie trzeba iść do fotografa, nie ma ceremonii pozowania ( choć istnieje jeszcze kilka zakładów, w których zrobienie zdjęcia, nawet legitymacyjnego, jest przeżyciem! ). Zdjęcia robimy szybko, dużo i byle jak, dajemy filmy do "labów", a odbitki po obejrzeniu najczęściej wrzucamy do jakiegoś pudła, gdzie leżą sobie pokrywając się kurzem, bo są już inne, nowsze.
Jak na ironię nadzieję można pokładać w medium najnowszym - w internecie, gdzie powstały serwisy genealogiczne i jedni tworzą historię rodzin, inni poszukują pamięci. Niektóre serwisy są bezpłatne, inne za niewielką opłatą udostępniają bazy informacji, a także zdjęć naszych nieobecnych. Powstają też "blogi" - odpowiedniki niedzisiejszych pamiętników czy raptularzy. A co raz zaistniało w internecie teoretycznie pozostanie w nim na wieki. Każde, choć przypadkowo wygenerowane wyszukiwarką, wejście na stronę z nazwiskiem czy zdjęciem osoby pobudzi jej duszę do dalszego życia. Przypomina to trochę tybetańskie młynki modlitewne poruszane przez wiatr albo przypadkowych przechodniów.
fot.1 - fotografia wizytowa A. Piotrowski - Łódź 1902
fot.2 - fotografia gabinetowa B. Szmuklarowski - Zduńska Wola
fot.3 - zegar
fot.4 - naczynie
fot.5 - medaliony

Powrót na stronę felietonów.
Następny felieton